Tłumaczenie: Maria Streszewska-Hallab
MOJA OCENA: ★★☆☆☆
OPIS: „Wejście do
Domu na Wzgórzu przypomina wkroczenie w głąb umysłu szaleńca; wkrótce sami
zaczynamy popadać w obłęd” – Stephen King
Do starego, mrocznego i owianego złą sławą domu na
wzgórzu przybywają cztery osoby: doktor Montague – znawca okultyzmu, szukający
żelaznych dowodów na istnienie zjawisk paranormalnych, jego śliczna asystentka,
Eleanor – młoda kobieta posiadająca sporą wiedzę na temat duchów, a także Luke
– przyszły spadkobierca rezydencji. Z początku wydaje się, że będą mieć do
czynienia jedynie z niewytłumaczalnymi odgłosami i zamykającymi się samoistnie
drzwiami. Jednak tak naprawdę mroczny i tajemniczy dom cały czas gromadzi siły,
by wybrać spośród śmiałków swoją ofiarę.
Nawiedzony dom na wzgórzu zaliczany jest do
najważniejszych powieści grozy wszech czasów. Utwór doczekał się dwóch kinowych
ekranizacji, a w 2018 roku ukaże się serial produkcji Netflix.
RECENZJA: Dziś trudno mi uwierzyć, że jeszcze kilka
tygodni temu bałam się zacząć "Nawiedzony dom na wzgórzu".
Zanim sięgnęłam po tę lekturę, naczytałam się kilku
recenzji wychwalających ją jako mistrzostwo gatunku, więc nastawiałam się na
mocna, gotycka opowieść z duchami. Taką na której będę się bać i nie będę mogła
spać po nocach, co mi nad wyraz łatwo przychodzi. Z tego powodu po horrory
sięgam dość rzadko, a kiedy już się na nie zdecyduję, wzbieram książki w
których, obok przerażających strachów, znajdę naprawdę świetnie napisane
postacie i ciekawą fabułę. Według recenzji, opowieść Jackson spełniała
wszystkie te wzmagania.
Jakie było więc moje rozczarowanie, kiedy po przeczytaniu
połowy książki, nie natrafiłam na ani jeden groźny lub wypełniony strachami
fragment. Co więcej, w całej historii znajdują się zaledwie dwie sceny, w
których dzieje się coś złowrogiego, co można zaliczyć jako upiorne i
nadprzyrodzone. Cała reszta książki to snucie się bohaterów po domu, popijanie
brandy i prowadzenie całkowicie pozbawionych sensu dialogów. Te ostatnie
przyprawiały mnie o mdłości i sprawiały ze miałam ochotę wydrapać sobie oczy,
byleby już tych bredni nie czytać.
Skąd się te beznadziejne rozmówki wzięły? Czy jest to
wynik nieudolnego tłumaczenia z oryginału czy może takie sztuczne twory są
dziełem autorki? Nie wiem i nie mam zamiaru tego sprawdzać. Nie dałabym rady
przeczytać tej książki jeszcze raz, nawet w oryginale.
Bohaterowie też niestety tej książki nie ratują. Eleanor
jest miałka, niemrawa, pozbawiona własnego zdania i jakiejkolwiek osobowości,
dziecinna i nużąca. Theodora jest pewna siebie, arogancka, wyniosła i
niesympatyczna. To właśnie te dwie postacie wypowiadają w książce najbardziej
idiotyczne i irytujące kwestie, sprawiając wrażenie nieskończenie głupich, niedorzecznych
i odpychających. Nie mogłam znieść ani jeden ani drugiej.
Mężczyźni są w porównaniu z kobietami bezbarwni i nijacy.
Luke to rozpuszczony kobieciarz, któremu wydaje się ze ma ciężkie życie a o
doktorze Montague wiemy tylko tyle, że zajmuje się badaniem zjawisk
paranormalnych i jest całkowicie zdominowany przez swoją gburowatą żonę. Jako
samozwańczy ekspert od zjawisk metafizycznych, nie wnosi on absolutnie niczego
do tej historii, poza nakłonieniem naszej gromadki do spędzenia czasu w nawiedzonej
posiadłości i okazuje się być całkowicie bezużyteczny.
Narracja książki prowadzona jest z perspektywy
Eleanor, gdzie w miarę postępu
fabuły obserwujemy jak dom, czy raczej
zło panoszące się w nim, przejmuje powoli i stopniowo umysł dziewczyny. Nie jest
dla mnie żadnym zaskoczeniem, że koszmarny dwór na swoją ofiarę wybrał właśnie
Eleanor – jest ona zdecydowanie najbardziej naiwna i ograniczona z naszej
czwórki bohaterów i sprawia niekiedy wrażenie upośledzonej umysłowo. Stanowi
łatwy cel.
To czego mi w tej książce brakuje, oprócz interesujących
bohaterów to jakiejś intensywnej, gwałtownej kulminacji, jakiegoś zwieńczenia
narastającego powoli napięcia. To opisane w końcówce jak dla mnie nie jest
wystarczające i reakcje bohaterów na wydarzenie niewspółmierne. Samo
zakończenie zaskakuje, ale z nóg nie zwala. Niczego nie wyjaśnia, w nic się nie
zagłębia, jest powierzchowne i niedostateczne i zostawia nas z poczuciem
niedosytu. Jak zresztą cała historia.
Jako klasyk, "Nawiedzony dom na wzgórzu" na
pewno można przeczytać. Jako horror lub choćby dreszczowiec, niestety
rozczarowuje.
*źródło opisu ksiazki: materialy wydawnictwa
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza